Z wykształcenia jestem pedagogiem. Obecnie pracuję jako rejestratorka w przyszpitalnej poradni. Mam dwóch dorosłych synów i dorosłą córkę. Jestem babcią 2,5-letniego Kamila i dwumiesięcznej Ali.

MOJA HISTORIA

Któregoś dnia wpadła mi w ręce ulotka klubu Mrs.Sporty. Za bardzo nie chciałam z niej korzystać, mając na uwadze moją chorobę nowotworową i immunoterapię.

Tak naprawdę nie miałam siły na ćwiczenia i trening, ale jednak weszłam do klubu. Mimo obaw i wątpliwości.

Po próbnym treningu wspólnie sprecyzowaliśmy cele. Moim problemem nie było zgubienie kilogramów, tylko nabycie ogólnej sprawności fizycznej oraz wypracowanie odpowiedniej postawy, ponieważ dotychczas miałam tendencję do garbienia się. Zaczęłam przychodzić na treningi 3-4 razy w tygodniu.

O dziwo, ku mojemu zaskoczeniu, zaczęło mi się to podobać.

Trenerki cierpliwie i z życzliwością tłumaczyły, mobilizowały do wysiłku i większej pracy. Z upływem czasu treningi weszły do rodzinnego kalendarza. Okazało się, że moje możliwości są znacznie większe niż mi się na początku wydawało. Nie licząc satysfakcji i radochy, jaką miałam z treningów.

Efektem była moja wysportowana sylwetka, uśmiechnięta buzia i wewnętrzna siła, która była w stanie przenosić góry. 


Tak by było pewnie cały czas, gdyby nie los, który miał w zanadrzu niespodziankę. Pewnego grudniowego wieczoru podczas powrotu z treningu uległam wypadkowi. Zostałam potrącona przez samochód. Tak nieszczęśliwie, że na 4 miesiące zostałam unieruchomiona w łóżku. W tym czasie musiały się zrosnąć złamana miednica i biodra.

Niestety znowu zaczynałam od zera. Zaczęły się żmudne ćwiczenia z rehabilitantem.

Powtarzanie ich miało na celu utrzymanie sprawności mięśni tak, bym po czterech miesiącach mogła znowu stanąć na nogach. Wyobraźcie sobie, ile znowu musiałam wylać potu. Aż do znudzenia powtarzano mi „Tylko tyle pani może?”, „mocniej”. Wtedy byłam zła słysząc te słowa. Teraz po czasie muszę przyznać, że to uratowało mi życie.

Gdy wreszcie stanęłam na nogi, poruszałam się najpierw z balkonikiem, a potem z kulami. Kontynuowałam ćwiczenia z rehabilitantem, tylko że w pionie. Dzięki mozolnej pracy i coraz większemu zakresowi ćwiczeń powoli wracały do mnie radość i optymizm.

W końcu nadszedł ten dzień. Po 10 miesiącach od wypadku mogłam iść na pierwszy trening w Mrs.Sporty. Ale w jakże innych okolicznościach! Powrót do klubu otwierał przede mną świat i oznaczał początek nowego życia.

Pomyślałam wtedy: „teraz już będzie tylko dobrze!”. I rzeczywiście jest…

Podsumowując to wszystko mogę śmiało stwierdzić, że gdyby nie wsparcie rodziny, koleżanek z klubu i trenerek, nie pokonałabym trudności w taki sposób.

RADY MAŁGORZATY

Przede wszystkim nie należy zrażać się niepowodzeniami. Trzeba z uśmiechem przeć do przodu i spełniać swoje marzenia z wiarą we własne siły i przyszłość.

14. grudnia 2018 r.
Zamknij menu